wtorek, 12 maja 2015
Rozdział 16
SHOWTIME! Ciąg dalszy! ;)
-Coś ty zrobił?!- krzyknęła matka odchodząc od kuchni.
-Przepraszam, mamo.- powiedział Jer udając skruchę.
-Gówno mnie obchodzą twoje przeprosiny! To po jaką cholerę była potrzebna ci zgoda?- krzyknęła. Chłopak spojrzał na mnie. Lekko kiwnęłam głową, na nie. Niestety ona to zauważyła.
-Liliana! Wiedziałam, że masz coś wspólnego z tym gówniaro! Mój grzeczny synek nie mógłby być do tego zdolny!- krzyknęła i podeszła do mnie. Po chwili spoliczkowała. Jęknęłam i upadłam. Zakręciło mi się w głowie. Zapomniałam. Matka chodziła na karate. Po chwili na moich policzkach poczułam łzy i czerwoną ciecz. Musiała zastosować akurat ten cios? Będzie to mi się goiło przez jakieś dwa miesiące!
-Lili!- krzyknął Jer podbiegając do mnie- Wszystko ok?- zapytał mnie przytulając.
-Ta-aak- odpowiedziałam. Po chwili wstał i spojrzał z wyrzutem na naszą rodzicielkę.
-Jak mogłaś uderzyć własną córkę? Mnie biłaś, ale ja to co innego. Lili też musiałaś?!- krzyknął pytając.
-Nie będziesz mi się stawiał! Przez wszystkie lata wytrzymywałeś, to teraz też!- krzyknęła i już podniosła rękę, kiedy nagle Jeremy zniknął w inne miejsce- Jak śmiałeś to zrobić?
-Nie podniesiesz już na mnie ręki! Umiem ci się postawić!- krzyknął. Po tych słowach matka osłupiała. Nie ruszała się, tylko głęboko oddychała. Wykorzystując to z wielkim bólem się podniosłam i wzięłam telefon wyłączając nagrywanie.
-Chodź, siostro- powiedział cicho Jeremy i razem wyszliśmy z domu. Skierowaliśmy się na komisariat. Podtrzymywałam chusteczką jeden krwawiący policzek, a drugi trzymał Jer.
-Jak się czujesz?- zapytał troskliwym głosem.
-Już wiem jak ty się czułeś przez te wszystkie lata- powiedziałam płacząc.
-Szczerze... Ona nigdy mnie tak mocno nie uderzyła. Czasem leciała krew, siniaki były. Ale to nie to samo. Ja nie raniłem się tak bardzo. Miałem mocne ciało, a ty... Jesteś delikatna- powiedział i przytulił mnie mocniej. Po chwili byliśmy na miejscu. Chwilę wcześniej Jer zadzwonił do Camille. Powiedziała, że będzie za kilka minut.
-Przepraszam! - krzyknął chłopak do policjanta, który tylko się odwrócił, spojrzał na nas i poszedł dalej. Prychnął.
-Chamstwo w policji- dodał i obydwoje usiedliśmy na krzesłach. Po chwili zobaczyliśmy biegnącą na szpilkach brunetkę.
-Byłam w trakcie dojazdu na spotkanie, kiedy zadzwoniłeś, więc odwołałam je i zjawiłam się tu, jak najszybciej umiałam- powiedziała dysząc.
-Dzień dobry. Zapraszam do pokoju- powiedział policjant, który zjawił się ni stąd, ni zowąd. Wolnym krokiem weszłam. Strasznie się denerwowałam. Jakby nie patrzeć, zgłaszam moją własną matkę. Kobietę, która mnie urodziła. Nie mogę powiedzieć, że mnie wychowała, bo wychowała mnie niania. Usiadłam obok Jeremiego, a Camille stała za mną i trzymała mi rękę na ramieniu. Jeremy był zły. Widziałam to. Był wręcz wściekły, bo nie taki był plan. On miał być pobity, nie ja.
-Co się stało?- zapytał wzdychając policjant. Ja nic nie mówiąc wyjęłam telefon i odtworzyłam nagranie. Przez ten czas mój brat wyjaśnił w skrócie co się stało i jakie są nasze zamiary.
-Dobrze... Rzeczywiście wygląda to nie najlepiej. Zgłosimy tą sprawę do sądu. W takim wypadku, twój brat. Liliano jest pod zagrożeniem życia. Patrząc na twoje policzki, jestem pewien, że nie można z tym zwlekać i sąd na pewno to przyjmie. Moim zdaniem rozprawa odbędzie się w przeciąga bieżącego miesiąca. Na chwilę obecną Jeremy jest pod twoją opiekował. Proszę mi tylko podać numer telefonu, adres i adres rodziców- nabazgrałam kilka cyferek i słów na kartce i podałam mu ją- Świetnie! To wszystko, tutaj jest jeszcze upoważnienie do nadzorowania brata. Jesteście wolni- powiedział, a my w ciszy wyszliśmy.
-Udało się!- powiedziała Camille.
-Chodźmy teraz do szpitala- mruknął blondyn, a my wsiedliśmy do tramwaju i skierowaliśmy do najbliższego szpitalu. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Przez ten cały czas ludzie dziwnie się na nas gapili. W sumie to się nie dziwię. Miałam zakrwawione policzki, a na nich przytrzymywałam czerwonej barwy chusteczki. Jeremy mnie zapisał. Mówiłam już, że kocham mojego brata? Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Camille nie przyszła z nami, tylko pojechała na spóźnione spotkanie.
-Liliana Laurentis!- powiedział doktor wychodzący z pomieszczenia o dziwnej nazwie.
-Ja!- krzyknęłam i podeszłam do niego.
-Uu...- stwierdził poruszając moją twarzą na wszystkie strony- Obawiam się, że będziemy szyć- dodał, a ja spojrzałam ze strachem na mojego braciszka. Ja?! Szycie?! Ja robię karierę, a po tym będą ślady! Cholera!!! Ciemna!
-Zapraszam- powiedział i wskazał gestem ręki na łóżko znajdujące się w środku pomieszczenia. Usiadłam na nim, a lekarz zlecił podstawowe badania, a po chwili poszedł po dermatologa.
-Bracie....- jęknęłam.
-Nie martw się Lili. Będzie dobrze- odpowiedział próbując wesprzec mnie, jednak to nie dało żadnych rezultatów.
-Ale ja jestem piosenkarką, jakby nie patrzeć!- krzyknęłam, zwracając uwagę kilku pacjentów.
-Lili Laurentis?!- usłyszałam pisk zza pleców. Odwróciłam się i ujrzałam drobną nastolatkę. Miała nie więcej niż 15 lat. Uśmiechnęłam się ciepło do niej.
-Tak- przytaknęłam.
-Mogę prosić o autograf?- zapytała nieśmiało, podając mi zeszyt i długopis.
-Jasne- odpowiedziałam i podpisałam się- Jak masz na imię?
-Sara- powiedziała siadając obok mnie-Jeremy?! Laurentis?!
-We własnej osobie i na żywo- zaśmiał się.
-Uwielbiam Rebendent. Jestem waszą fanką, odkąd zobaczyłam wasz filmik na YouTubie. Jesteście fantastyczni!- krzyknęła. Miło było słyszeć takie słowa. Nasza kariera trwa od około tygodnia, a my już mamy fanów. Zrobiłam jej krótką dedykacją i podałam zeszyt bratu. On postąpił podobnie.
-Co ci się stało na policzkach?- zapytała cicho po chwili.
-Nic takiego. Krótka kłótnia- odparłam tajemniczo.
-Czy to był James?- zapytała ponownie Sara.
-Nie!- odparłam do razu- Skąd ci to przyszło do głowy?
Ona jednak nic nie odpowiedziała. Pogrzebała chwilę w telefonie, po czym podała mi go do ręki. Facebook i czyjś post. Jamesa:
Lili, Liliano Laurentis. Przepraszam za to co zrobiłem. Byłem pijany, a wiesz, że wtedy nie kontroluję siebie. Popełniłem ten sam błąd po raz kolejny. Zawaliłem sprawę. Wiem, że już kiedyś obiecywałem i nie dotrzymuję obietnicy. Jestem skończonym kretynem. Kiedy tylko Ali powiedziała mi o tym, a trochę przypomniałem, chciałem cię przeprosić. Od rana nie ma cię w domu, a jest już popołudnie. Mam tylko nadzieję, że mi wybaczysz.
Besos :**
James
Przeczytałam to na głos i zamarłam. Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim. Zazwyczaj nie był poważny, ba nigdy nie był. Ale... Ten post był pisany na poważnie. Jak tylko wrócę porozmawiam z nim. Tylko.... Nie wiem kiedy to się stanie. Jest już 6.00, a tu końca nie widać. Oddałam jej telefon i w tym samym momencie przyszła pielęgniarka, która wygoniła Sarę, a sama przemyła moje ciągle krwawiące rany. Po chwili zjawiło się też dwóch lekarzy.
-To jest lekarz dermatolog, Rocky August- przedstawił go, a sam zniknął wraz z pielęgniarką.
-Dobrze... Już po krwawieniu mogę stwierdzić, że potrzebne będzie szycie- mówił patrząc na moje rany- Tak, jestem pewien. Zapraszam do sali- dodał, a ja poszłam za nim. Jeremy szedł za mną.
-Nie bój się...- szepnął mi do ucha- Będzie dobrze, a jak wyjdziemy ze szpitala zabieram cię na pizzę. Niech James i reszta poczekają ii się trochę pomartwią. Kiedy weszliśmy do sali położyłam się na fotelu i zamknęłam oczy. Lekarz dał mi znieczulenie, więc tylko tam siedziałam i słuchałam jak pan doktor opowiada fajne historia z życia wzięte. Po godzinie było po sprawie. Pielęgniarka nakleiła mi plasterki i wyszłam ze szpitala.
-To idziemy na tą pizzę?- zapytał Jeremy.
-No ok, jest dopiero 7.00- odpowiedziałam i wspólnie ruszyliśmy do najbliższej pizzerii. Rozmawialiśmy na różne tematy, ja starałam się nie śmiać, bo te plasterki zajmowały mnie połowę mojej twarzy. Po zjedzonej pizzy, poszliśmy do domu. Byłam strasznie zmęczona, a jutrzejszy dzień spędzę w mieszkaniu.
-Lili?! Jer?! Gdzie wyście do cholery byli?!- krzyknęli wszyscy na raz wyłaniając się z kuchni.
-To my!- krzyknął blondyn stojący obok mnie.
-Co ci się stało na twarzy?!- krzyknęli chórkiem.
Zaczyna się....
~~Zmierzchu :* <5
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz