sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 11





Nastał nowy dzień. Przez chwilę myślałam, że wczorajszy dzień był snem. Na szczęście tak się nie stało. Szczęśliwym krokiem poszłam do kuchni i przygotowałam naleśniki z owocami oraz kawę. Zjadłam moją porcję sama, ponieważ nikt się nie zjawił. Nawet Jeremy, który miał przyjść dzisiaj wcześniej. Po powrocie do swojego pokoju wykonałam wszystkie poranne czynności. Założyłam  podarte dżinsy i szary T-shirt. Ponieważ przez moje okno docierały promienie słoneczne założyłam na włosy okulary przeciwsłoneczne. Wzięłam moją torbę i wyszłam z pokoju. W kuchni zastałam wszystkich jedzących śniadanie.
-Pyszne- stwierdził James.
-Racja - dodał Jeremy.
-Świetnie. Ja już spadam, muszę coś po drodze załatwić- powiedziałam zakładając moje vansy i wyszłam z mieszkania trzaskając drzwiami.
-Ups...- mruknęłam cicho.  Po drodze do szkoły, w sumie to było w całkiem przeciwnym kierunku zaszłam do cukierni. Zamówiłam tort z okazji urodzin Jeremiego. Był wykonany z czekolady w kształcie perkusji. Jer uwielbia grać na swojej perkusji, jednak jest ona bardzo stara i poniszczona. Z tego powodu zamówiłam specjalną perkusję dla niego. W jego ulubionym kolorze, z podpisem jego ulubionego perkusisty. Nie zauważyłam nawet jak minął mój cały czas poświęcony na toi. Szybkim krokiem ruszyłam do szkoły. Akurat zdążyłam chwilę przed dzwonkiem. Lekko spóźniona weszłam do sali matematycznej i usiadłam na miejscu. Oczywiście nie ominęły mnie irytujące komentarze ze strony mojej nauczycielki. Wyjęłam zeszyt i zaczęłam zapisywać potrzebne informacje.  Lekcja minęła nudno i sennie. Reszta lekcji również. Ponieważ była środa, nasze lekcje trały aż do 3.05. Nienawidzę środy... Na przerwie spotkałam Jeremiego.
-Lili! Dzwoniła matka i powiedziała, że wracając dzisiaj wieczorem- powiedział, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
-Świetnie! Naszykujemy kolację i w ogóle. I wtedy ty oznajmisz, że... - zawiesiłam się. Co by powiedzieć, żeby rodzice podpisali zgodę?
-Jedziesz na obóz pływacki- dodała Alison, która nagle zjawiła się ni stąd, ni zowąd.
-Tak!- przytaknął chłopak- Przecież rodzice pokładają we mnie nadzieje pływackie. I jest to nawet fajne.
-Okej, więc ja pójdę do Mike'a, żeby się tym zajął, a ty się niczym nie przejmuj. Rebendent zawsze da radę- zaśmieliśmy się i rozdzieliliśmy. Zaczęłam szukać Mike'a i znalazłam go na dworze. Razem z Marry. Zakochane gołąbeczki. Mimo woli przewróciłam oczami.
-Hej- przywitałam się- Jest sprawa.
-Jaka?- zapytała zaciekawiona Marry.
-Nasi rodzice dzisiaj wracają, więc razem z Jeremym i Ali wymyśliliśmy, że zrobimy kolację i wtedy damy do podpisania zgodę na obóz pływacki dla Jeremiego. Tylko trzeba to zrobić. Co ty na to Mike?- wyjaśniłam.
-Zero problemu. Tylko będę musiał urwać się z lekcji- powiedział.
-Idę z tobą- zapewniła brunetka i pocałowała go lekko w usta.
-Okej, na twojego e-maila wysyłam właśnie formularz do wytwórni, a zgodę na obóz pływacki ogarniesz w Internecie- powiedziałam wpatrzona w ekran mojego telefonu.
-Jasne. No to pa. O około 4.00 czy 3.00 będziemy w twoim starym domu- odpowiedział i puścił do mnie oko. Zaśmiałam się. Mój stary dom, jednak ciągły dom mojego młodszego i kochanego braciszka. Zadzwonił dzwonek, więc poszłam na geografię.
-I jak? Wszystko gotowe?- zapytał James na lekcji. Najwyraźniej Ruda Wiewióra powiedziała reszcie.
-Tak. Mike i Marry wszystkim się zajęli- odpowiedziałam szeptem. Kiedy nieogarnięty nauczyciel po 20 minutach lekcji wyszedł po swoje okulary, oznajmiłam innym o imprezie w naszym mieszkaniu. Cała klasa, oprócz niektórych kujonów, których nie zapraszałam zgodzili się przyjść. Potem trzeba iść jeszcze do klasy Jer'a.  Ponieważ nauczyciel jeszcze nie wrócił wymknęłam się z klasy i spotkałam najlepszego kumpla mojego braciszka. Przekazałam mu wszystko, a on zgodził się oznajmić reszcie klasy o imprezce. Podałam mu adres i wróciłam do klasy. Ślad po Mr. Vintage zaginął. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Wróciłam na swoje miejsce i przeczytałam SMSa. Liczyłam, że to od Marry, jednak się pomyliłam.

Hej śliczna :* Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy. Co powiesz na dzisiejszą kawę w restauracji Kassi? Czekam o 5.00
                                                                                   Twój Nathan 
PS. Bardzo cię kocham mój skarbeczku kochany? <3
Widząc tego SMSa przestraszyłam się. Jemu już naprawdę coś odwala. Kilkoma kliknięciami zablokowałam jego numer. Psychiczny jakiś. Chwilę przed dzwonkiem na przerwę wrócił nauczyciel i zapisaliśmy temat. Nawet nie zadał pracy domowej. Dobrze dla nas. Jeszcze tylko jedna lekcja: j. hiszpański. Jedyna fajna lekcja w dniu dzisiejszym. W naszej klasie jest on podzielony na dwie grupy: podstawową i zaawansowaną. My jesteśmy w tej drugiej, jako nieliczni. Siedząc z Jamesem i Alison na ławce, przed szkołą rozmawialiśmy na różne tematy. Nagle zadzwonił mój telefon. John z wytworni. Ciekawe co chce?
-Halo?
-Lili Laurentis?- zapytał, a ja przytaknęłam- Tu John. Mam dla Was pewną propozycję.
-Słuchamy- powiedziałam i włączyłam głośnik, żeby inni też mogli słyszeć.
-Więc... Kiedy zdobędziecie zgodę od rodziców dla Jeremiego, zabiorę was do mojej własne wytwórni muzycznej. Co wy na to?
-Świetnie! Super!- krzyknęliśmy.
-Tak, tym bardziej, że zgoda prawdopodobnie będzie dzisiaj- dodałam.
-Wspaniale! A więc może jutro o 2.00?- zapytał.
-Tak, pasuje nam to- odpowiedział James.
-Dobrze, adres zaraz wam podam w SMS'ie.To... Do zobaczenia jutro, dzieciaki!- powiedział i rozłączył się. Po chwili dostałam SMSa z adresem, mimo że znałam ten adres. Po chwili poszliśmy na moją ulubioną lekcję.  Minęła ona bardzo szybko, a najpierw króciutka i banalna kartkówka, a potem części ciała zwierząt. Oczywiście wszystko wiedziałam. Kiedy byłam mała, przez kilka lat mieszkałam w Meksyku, więc znam j. hiszpański. Trójką wróciliśmy do domu, gdzie był już Jeremy oraz Mike z Marry. Udało im się wykonać fałszywą zgodę, przez co bardzo się ucieszyliśmy. Ja od razu wzięłam się za przygotowywanie ulubionego dania rodziców- ravioli z grzybami. Szczerze ja i Jer nie lubiliśmy tego dania, ale cóż poradzić. Wszystko według woli rodziców.
-Dobra my spadamy. Trzymamy kciuki i oby się udało- powiedział Mike i wszyscy wyszliśmy.
-Denerwujesz się?- zapytał się mnie brat.
-Trochę- przyznałam, a chłopak podszedł i mnie przytulił.
-Będzie dobrze- szepnął mi do ucha. Blondyn wyjął talerze i sztućce oraz rozłożył je na stole, a ja nałożyłam danie. Lada chwila mieli zjawić się rodzice.  Usłyszeliśmy silnik samochodu rodziców, a po chwili trzask drzwi.
-Cześć dzieci. Już jesteśmy- powiedziała mama wchodząc do kuchni- Kolacja! Świetnie! Jesteśmy tacy głodni, nie jedliśmy dzisiaj nic. Nie mieliśmy na to czasu. Nasz klient wygrał kolejną sprawę...- i zaczęło się. Spojrzałam z irytacją na Jeremiego. On czuł to samo. Kilka minut później rodzice zasiedli do stołu. Po zjedzonym posiłku mrugnęłam do chłopaka. Już czas.
-Rodzice... Mam do was pewną sprawę- zaczął niepewnie Jeremy i wstał od stołu- Wczoraj znalazłem świetny obóz pływacki w Waszyngtonie i... Bardzo mi się on spodobał. Chciałbym wziąć w nim udział, ale potrzebuję waszego podpisu. To... Co wy na to?- podał im dwie kartki papieru.
-No więc...- zaczął nieprzekonany tata.




Daję tak szybkoooo. Ciężko mi się go pisało, ale praca to praca. Muszę kończyć, lecę paaa!! Mój piesek czeka!!
~~Zmierzchu :* <5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz